poniedziałek, 5 marca 2018

A messed up girl. 2

To zabawne, jak szybko zmieniały się jej pragnienia i myśli. Gdy szła i wdychała zanieczyszczone powietrze, była pewna swoich czynów, zaś w momencie przekroczenia progu budynku zadrżała. Nie z zimna, ale ze strachu. Zatrzymała się gwałtownie, czując otaczający ją chłód. Otuliła się mocniej płaszczem i szalikiem i zagryzła wargę.
Nadal stoi w tym samym miejscu, nie ruszyła się o krok. Nerwowo pociera dłońmi o szyję, z której zdarła chustę, kiedy powoli traciła oddech. Jest zdenerwowana, wpatrując się w schody naprzeciwko niej. Nie wie, co zrobić.
"Panikuję", myśli. "Wariuję, gdy jest blisko, choć nawet go nie widzę, nie słyszę, nie dotykam". Świadomość, że są w tym samym budynku, kilka metrów od siebie, doprowadza ją do obłędu, a tego znieść nie może.
Waha się jeszcze przez minutę, potem podejmuje decyzję. Wchodzi na piętro i staje przez drzwiami, po czym niepewnie puka. Irytuje się, ponieważ strach się w niej zagnieździł i nie zamierza ją opuścić przez pewien czas. Zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji, wie, że jeśli wkroczą do swoich żyć ponownie, osłabną. A słabi za wiele nie zdziałają.
Gdy otwiera drzwi i widzi ją, zamiera, bicie jego serce przyśpiesza, usta łakną powietrza, a ramiona chcą ją objąć. Nie robi nic, gdyż jest wstrząśnięty. Minęły dwa dni od ich pierwszego spotkania po tak długiej rozłące - a raczej śmierci - i jest po prostu zdumiony, że do niego przyszła. Nie tego się spodziewał.
- Ashton - mruczy i sięga dłonią do jego twarzy, lecz w połowie drogi z tego rezygnuje i wciska ją do kieszeni płaszcza.
Tego też się nie spodziewał.
- Wróciłaś? - pyta i czeka na odpowiedź. Nie zniesie straty jej po raz kolejny, nie podniesie się po jej odejściu. Ona spuszcza głowę, zastanawiając się, czy aby na pewno można nazwać to "powrotem". Nie wie, czy nie będzie zmuszona uciekać, toteż milczy. - Muszę to wiedzieć, Zoey - dodaje oschle, nie panując nad emocjami - "umrzesz" jeszcze raz?
Jest zbyt wściekły, by kontrolować swoje słowa, co dziwi nie tylko jego. Ją również to zaskoczyło, choć nie w tak dużym stopniu jak jego. Oczekiwała, mimo wszystko, że rzucą się sobie w ramiona, ale w duchu wiedziała, że będzie właśnie tak - jego złość i jej zmieszanie.
Unosi na niego wzrok i rozchyla wargi, szykując odpowiedź. Jego postura wywołuje u niej olbrzymi smutek. Nie wygląda najlepiej, jest zgarbiony i bez siły, dlatego opiera się o ścianę. Pod oczyma widnieją sińce, zaś one same są zmęczone. Cuchnie od niego papierosami na kilometr, a ona dopiero teraz to zauważa.
- Tylko jeśli będzie to konieczne - odpowiada cicho i zbliża się o krok - i tylko z tobą.
Chłopak wzdycha i przyciąga ją do siebie, chowając w swoich ramionach. Czuje jej zapach, tak przyjemny dla nosa i miękkość jej włosów, kiedy wtula w nie twarz. Ona lgnie do niego bardziej, zaciskając palce na jego starej koszulce. Oboje tęsknili, ale boją się do tego przyznać, to byłoby oznaką słabości, a teraz, niestety, lecz nie mogą sobie na to pozwolić. Nie, gdy oboje postawili wszystko na jedną kartę - na siebie.
Delikatnie łapie jej dłoń, przyciska do jej wierzchu usta i ciągnie do mieszkania. Zoey podąża za nim i nie potrafi powstrzymać małego uśmiechu cisnącego się jej na usta. Wie, że Ashtona ogarnia euforia, ją również.
- Ashton - rozpoczyna cicho, jakby bała się, że jakiekolwiek słowa zniszczą tę chwilę - widziałam cię z nim. Czego chciał?
Chłopak zatrzymuje się i puszcza jej rękę, odwracając się do niej przodem. Patrzy jej w oczy i dostrzega niepewność oraz strach. Nie chce naciskać, więc nie zadaje trudnych pytań, na które zapewne i tak by nie odpowiedziała. Zamiast tego mówi:
- Prawdy, Zoey, i nie on jeden.
- Nie mogę go w to wciągnąć - mamrocze i zaciska dłonie w pięści - nie zniósłby tego.
- A mnie? - pyta i, gdy ona unosi brwi, niemo prosząc, by wyjaśnił, o co chodzi, dopowiada: - Czy możesz wciągnąć w to mnie?
Podchodzi do niej i łapie za ramiona, po czym składa czuły pocałunek na jej czole.
- Wiesz, że jestem godny zaufania i, że zasługuję na szczerość z twojej strony. Gdzie byłaś tyle czasu? - mruczy do jej ucha, mając nadzieję, że w ten sposób przekona ją do wyznania. Jedną ręką pociera jej ramię, zaś palcami drugiej unosi jej brodę, by na niego spojrzała.
- Zależy mi na tobie zbyt mocno, bym mogła ci to powiedzieć bez żadnych wyrzutów sumienia. Naraziłabym cię.
Odsuwa się od niego i kręci głową, spuszczając wzrok.
- Nie wierzę, że mi to robisz - burczy, cofa się o kilka kroków, aż natrafia plecami na ścianę i zaciska szczękę. Jest zdenerowany i poirytowany, co odznacza się w jego postawie. - To nie w porządku i dobrze to wiesz! - Unosi głos, a Zoey, tracąc całą pewność siebie, garbi się i szuka w pomieszczeniu czegoś, na czym mogłaby zawiesić spojrzenie.
 Ona milczy, a on ze złości głośno wypuszcza powietrze z ust. Pociera ręką twarz, zamykając oczy, a gdy je otwiera, widzi tylko znikającą sylwetkę Zoey za drzwiami. Zaczyna się cicho śmiać, wręcz histerycznie, nie dowierzając, że znowu tak po prostu uciekła.
- Zoey! - krzyczy nagle i biegnie za nią, sam zaskoczony swoim działaniem. - Poczekaj - dodaje, zbiegając po schodach i wybiegając z budynku. Uderza w niego chłodne powietrze i niska temperatura. Rozgląda się za dziewczyną, ale bez skutku.
"Jak ona to robi?", zastanawia się i powoli kręci głową, a następnie wraca do mieszkania, newowo wplatając palce we włosy i szarpiąc za końce. W środku siada na szerokim parapecie, opiera głowę o okno i obserwuje, jak na zewnątrz powoli zaczyna padać.

Tym razem to ona stoi na cmentarzu, wolną ręką ociera łzy z policzków, w drugiej trzyma białą różę. Wpatruje się w grób i nie dostrzega czyjejś obecności, dopóki nie słyszy cichego chrząknięcia i znajomego głosu.
- Wiedziałem, że tu wrócisz - mówi i zerka na nią - nie możesz się schować.
Zakłada ręce na piersi i obraca się do niej przodem. Spogląda na jej twarz.
- Nie przede mną - dodaje i dotyka wierzchem dłoni jej policzka. Zoey się wzdryga i od razu odsuwa. - Nigdy więcej nie uciekaj, i tak cię znajdę.
Przesuwa rękę na jej szyję, lekko pociera, po czym powoli zaciska na niej palce, coraz mocniej i boleśniej. Zoey z trudem łapie oddechy i próbuje się uwolnić, jednak nie ma na tyle siły, aby oderwać jego rękę od swojej szyi. Zamyka oczy i resztkami sił szepcze:
- Tracę oddech.
I jakby to przywraca go do rzeczywistości. Nie zamierzał jej udusić, nie. Chciał ją pomęczyć, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim zagubił się. Puszcza ją i obserwuje, jak upada na kolana i łapczywie oddycha świeżym powietrzem.
On znika, a ona wybucha płaczem, zmęczona przeszłością, od której uciec nie potrafi.
Klęczy, kładzie dłonie na udach, a ciałem wstrząsa szloch. Jej wargi drżą, klatka gwałtownie unosi się i opada, łzy spływają po policzkach i kapią na ziemię.
Wyciąga z kieszeni płaszcza telefon i ściera mokre plamy co chwilę pojawiające się na ekranie. Wystukuje numer Ashtona, ale brak jej odwagi, by zadzwonić. Wpatruje się w ciąg cyfer i zastanawia się, czy warto. I tak nie wiedziałaby, co mu powiedzieć.
Chowa go i wstaje. Prostuje się, zmarznięte ręce wsuwa do kieszeni i zlizuje z ust słone łzy. Opuszcza cmentarz w ciszy, z opuszczoną głową i schnącymi policzkami. Wiedziała, że tak będzie, że prędzej czy później ją znajdzie. Nie spodziewała się jednak, że nastąpi to tak szybko. Nie jest gotowa na starcie, nie póki Ashton nie stoi za nią murem.
Musi go przekonać, sprawić, by wierzył w każde jej słowo i nie zważał na to, co usłyszy.
To właśnie zrobię, myśli i idzie drogą w stronę centrum miasta. Jest zdeterminowana, może nawet zastanawia się nad powiedzeniem prawdy, która nie jest zbyt kolorowa. Ale chęć wygrania - pokonania przeszłości i możliwość odpoczynku - ogarnia ją całą. Może posunie się do kłamstwa, by przy niej został? A może odpuści i się podda, tym samym skazując się na... śmierć?
Puka do drzwi i opiera się o ścianę w oczekiwaniu na chłopaka. Spocone dłonie wyciera co chwilę o płaszcz, a zsuwające się na jej czoło włosy ze złością i poirytowaniem odgarnia.
Drzwi się otwierają i pierwsze co widzi to jego zmierzwione włosy. Uśmiecha się lekko, gdy jej oczom ukazuje się jego twarz, ale nie dostaje czegoś podobnego - żadnego uśmiechu, miłego słowa czy uścisku. Mimo wcześniejszego, dość burzliwego spotkania tego właśnie się spodziewała.
Ashton marszczy brwi i rozchyla wargi, nie wiedząc, co zrobić. Stoi w progu i modli się o ciszę. Och, jakże głupi musiałby być, by wierzyć, że to się uda? Z mieszkania dobiega cichy głos, który niszczy całą pewność i zdecydowanie Zoey. Od razu jest zmieszana, jakby zgarbiona od ciężaru, jaki nosi pół życia, a który dopiero teraz stał się tak uciążliwy. Najgorsze w tym wszystkim, że ten głos ma jedną ważną cechę - należy do kobiety. Nie wydaje się być znajomy, ale nie dba o to. Nie ma ochoty poznać właścicielki, za to bardzo chce zezłościć się na osobę stojącą przed nią. Tyle że nie potrafi. Próbuje, naprawdę próbuje być zła, jednak nie było jej trzy lata. Czego ona niby oczekiwała?
- Zoey - szepcze i wyciąga do niej rękę, a ona jak w transie słyszy go, ale nie reaguje w żaden sposób. Dopiero gdy ten przyciąga ją do siebie w mocnym uścisku, aby nie mogła uciec, wpada w niepohamowaną wsciekłość. Jeden jego dotyk wystarczył, żeby rozbudzić w niej tyle sprzecznych emocji. - Ćśś - dodaje, słysząc ciche łkanie w jego koszulkę. Pociera dłonią jej plecy.
Zoey wtula się w niego jeszcze mocniej, łaknąc jego obecności jak niczego innego na świecie. Wszystko psuje się, kiedy dołącza do nich ta dziewczyna. Ashton spina się, czując, jak Zoey zamiera i wstrzymuje oddech. Wyraźnie to widzi - stara się opanować, ale nie przychodzi jej to łatwo.
- Idź - mówi do dziewczyny i kręci głową, gdy widzi, że chce coś powiedzieć.
Ona to powiedziała, a Zoey usłyszała.
- Ale, kochanie, kim ona jest?
Serce jej pęka. Roztrzaskuje się na drobne kawałki. Z niechęcią odpycha od siebie Ashtona, cofa się, ociera policzki z łez i patrzy na tę dwójkę.
- Nikim - odpowiada za niego, a głos jej się łamie. - Nikim ważnym.
Rzuca mu ostatnie, krótkie spojrzenie i odchodzi.
A on wie, co teraz będzie. Zoey będzie tak zmieszana i wściekła, że albo wparuje do jego mieszkania następnego dnia i zrobi mu awanturę, wypytując o dziewczynę, która notabene nie znaczy nic albo nie pozwoli się odnaleźć przez długi czas. Zdecydowanie woli pierwszą opcję. Perspektywa nie widywania Zoey nigdy nie była dla niego czymś miłym lub przyjemnym. Kochał ją, więc była to swego rodzaju tortura. Czasem go tak męczyła, kpiąc z niego i jego słabości. Ale to zdarzało się kiedyś, a teraz... pojęcia nie ma, co zrobić, aby ją do siebie przekonać.
- Powiedziałem, idź.
Mija ją i wchodzi do mieszkania, trzaskając drzwiami.
Nie tak miało być, myślą oboje i skrywają się w ciemności, dostrzegając w niej odrobinę zrozumienia dla swych czynów.

Otula się cieńką kurtką i przeklina, że nie założył czegoś cieplejszego. Mróz daje mu się we znaki. Drży i cicho stęka, pocierając o siebie zmarznięte dłonie.
Obserwuje go.
Chodzi za nim, krok w krok, śledząc jego poczynania i postępy. Nie poznał jeszcze prawdy, myśli. Dobrze. Wpatruje się w mężczyznę, który od trzech lat codziennie pojawia się na cmentarzu. Nie wychyla się, schowany w cieniu drzewa wie, że nikt go nie zauważy. Czuje się Panem. Sądzi, że ma władzę i w pewnym stopniu ma rację. Nikt nie może go tknąć, bo nikt go nie widział. Poza jedną osobą, której z początku nie docenił, a teraz żałuje. Ale już niedługo to się zmieni. Ostatnia przeszkoda zniknie.
Kiedy zauważa, że mężczyzna wstaje z ławki i zamierza opuścić cmentarz, pragnie go zdjąć. Ma ochotę wyciągnąć broń spod kurtki, wycelować w głowę i pozbyć się problemu. Tu i teraz. Jednak zdaje sobie sprawę, że tylko on doprowadzi go do celu - nie robi więc nic. Stoi nieruchomo jak posąg, ukryty, z uśmiechem na twarzy i dłońmi przy ustach, ogrzewając je oddechem. I są to jedyne dźwięki, które słychać: jego oddech i kroki tamtego. Jest noc.